Zanurzenie w widzeniu
Uważam, że praktyka malarska i praktyka zen są zbieżne. Ważni dla mnie polscy malarze: Jan Dziędziora, Janusz Kaczmarski, Józef Czapski, Stanisław Baj, wypowiadają się w sposób zdumiewająco podobny do Jakusho Kwonga i Shunryū Suzukiego, mistrzów zen. Chcę wyszukać wspólne dla nich obszary, zastanowić się, dlaczego taką rolę przywiązywali do światła, cienia, refleksu. Zwykle umykające codziennemu spojrzeniu, dla malarzy stają się zjawiskami uwalniającymi niepowtarzalny sens świata i każdej zobaczonej chwili. Celem praktyki zen, jak pisał Shunryū Suzuki, jest to, by zawsze utrzymywać umysł początkującego. Umysł zdziwiony widzeniem, światem zobaczonym od nowa. Tak potrafił widzieć Józef Czapski, który w liście do przyjaciela malarza pisał: „Odkrywam, że stara wielka derka żółta zawieszona na sztaludze może być przeżyciem wstrząsającym jak najpiękniejsza góra w Szwajcarii”.
W malowaniu podobne do zen jest też przekonanie, że pracę zaczyna się od siebie – od ciała, od ręki z pędzlem. „Studiować siebie to wykroczyć poza siebie” – napisał Dōgen Kigen – mistrz zen, który sprowadził nauczanie szkoły buddyzmu zen sōtō do Japonii. To skupianie się na sobie po to, by „wykroczyć poza siebie” i „być oświeconym przez wszystkie rzeczy”, odnajduję między innymi w twórczości Jana Dziędziory. Malarz zostawił po sobie nie więcej niż dwadzieścia obrazów, które stale przemalowywał. Żądał od siebie „uczciwej, odważnej obserwacji” i był pewien, że tylko zaczynając od siebie, może powiedzieć coś o drugim.
Bliskie zen jest też poczucie, że mistrz – obecny lub dawny – jest probierzem własnej drogi, tym, z którym zmagamy się, by uchwycić własną niepowtarzalną nić. Takich przecięć będę szukać, żeby w swoim myśleniu o malarstwie uchwycić ów talizman widzenia. Bycie obecnym.